...na wieki i jeden dzień dłużej...

Czarne metalowe łóżko skrywało tak wiele tajemnic i mrocznych sekretów, śnieżnobiała pościel przypomniała mi o czasach dzieciństwa, kiedy to mama otulała mnie pierzyną pachnącą jak bukiet kwiatów, a po samym środku my. Ja, zwyczajna kobieta o śniadej cerze i długich hebanowych włosach oraz on, mój narzeczony, książę z bajki o czarodziejskich zdolnościach. Wysoki, dobrze zbudowany, ostre rysy twarzy, szczery uśmiech i błyszczące, krótko ścięte, brązowe loczki, które okalały jego buzię. Akceptowałam w nim wszystko, dosłownie. To, że mlaska gdy je, to że wciąż gubi telefon, to że nie umie wiązać krawata, to że zasypia przy komediach romantycznych, to że nigdy nie powie mi prawdy, co do mojego wyglądu... Był zwykłym, często denerwującym ideałem.

Odwróciłam głowę w bok, by móc spojrzeć na jego zamyślony wyraz twarzy, na który padało światło księżyca. Wpatrywał się w sufit zamglonym spojrzeniem. Był nieobecny, a do tego zimny jak skała.
—Harry ? – szepnęłam cicho, delikatnie dotykając jego ramienia. Poruszył się przestraszony i od razu spojrzał na moją zaniepokojoną twarz. Uśmiechnął się promiennie, tak jak tylko on potrafił, ukazując przy tym sznur śnieżnobiałych zębów –Wszystko w porządku? – zapytałam głaszcząc go po policzku. Mruknął coś niezrozumiałego pod nosem i westchnął.
— Oczywiście, że tak. Po prosu próbuje przypomnieć sobie pierwsze słowa mojej przemowy – odpowiedział zawstydzony. Wybuchłam niepohamowanym uśmiechem i wylądowałam z powrotem na plecach. Nie był zaskoczony moją reakcją, a wręcz kątem oka zauważyłam, że wpatrywał się we mnie z delikatnym uśmiechem na ustach.
— Do jutra sobie przypomnisz – powiedziałam uspokajając się nieco. Nie spodziewając się niczego westchnęłam i ułożyłam się wygodnie z rękami pod głową. Nagle poczułam jak kościste i uparte palce Harry'ego wbijają mi się w moje żebra, zmuszając moje i tak już zmęczone ciało do głośnego śmiechu. Czułam, że tracę powietrze i nie mogę nakarmić nim płuc na nowo. Zaczęłam go odpychać obolała, ale był o wiele silniejszy. W jednej chwili usłyszeliśmy szuranie za drzwiami, gdzieś w głębi korytarza. Od razu zamarliśmy w dość śmiesznej pozie i wytężyliśmy słuch. Huk nie ustał, a wręcz się nasilał.
— To Alice, zabije nas – szepnęłam to skupionego chłopaka.
— Załatwię to – odpowiedział i cmokając mnie w policzek podniósł się zgrabnie. Zgarnął ze stolika nocnego swoją srebrną różdżkę i zniknął za drzwiami.
Nigdy się nie rozstawał z tym magicznym patykiem ułatwiającym mu życie. Mało kto mógł go dotykać, chyba byłam pierwszą osobą, która miała go w dłoni. Ufał mi, albo po prostu wiedział, że i tak nie wiem, co mam z nim robić.
Byłam pozamagiczną istotą, której daleko było to czarowania. Natomiast on był członkiem najpotężniejszej rodziny, w której niesamowitość ma się we krwi. W związku z tym, że jestem człowiekiem, by mnie poślubić musi zrzec się czarodziejstwa i oddać swoje dziedzictwo. Robi to dla mnie, tylko czy ja jestem tego warta?
— Śpi jak niemowlak suseł – szepnął kładąc się z powrotem obok mnie i wyrywając mnie przy tym z zamyślenia.
— Myślę, że powinieneś już wracać...- powiedziałam zawiedziona – W końcu zorientują się, że gdzieś zniknąłeś i zaczną cię szukać – dodałam wtulając się w jego ramię.
— Stworzyłem idealnego klona, nie zauważą, że coś jest nie tak – oznajmił dumnie, po czym złożył czuły całus na moim czole, niczym pieczęć – Poza tym wszyscy byli pijani, kiedy wychodziłem – dodał ze śmiechem. Podniosłam głowę, by zobaczyć ten dobrze znany mi cwaniacki uśmiech.
— To jest twój wieczór kawalerski, ostatni dzień wolności, a ty go spędzasz ze mną. Całe życie przed nami, tak łatwo się mnie teraz nie pozbędziesz – powiedziałam patrząc mu prosto w oczy. Odchylił głowę i zaczął się śmiać, ale nie za głośno, by nie obudzić Alice – mojej współlokatorki i przyjaciółki w jednym.
— To groźba? Bo brzmi jak obietnica – to zdanie wystarczyło. Uczucie we mnie zapłonęło i od razu zapragnęłam mieć go tylko dla siebie, już na zawsze. Przytuliłam go nieco mocniej i pocałowałam w tors, bo tam miałam najbliżej. Nie widziałam go, ale czułam, że się uśmiecha, zresztą jak zawsze.
— Chyba powinniśmy iść spać, jutro nasz wielki dzień – oznajmiłam kładąc się na wielkiej poduszce i otulając się cieplutką kołdrą. Mój towarzysz popatrzył na mnie robiąc słodkie oczka, a ja próbowałam to zignorować. Odwróciłam się na bok i zamknęłam powieki. Długo nie musiałam czekać. Nie minęło kilka minut, a on już leżał tuż za mną.
— No chyba nie chcesz teraz spać – szepnął uroczo i odwrócił mnie tak, bym na niego spojrzała.
— Tak właśnie zamierzam się zdrzemnąć choć chwilę – pewność w moim głosie zaskoczyła nawet mnie. Poruszył zabawnie brwiami, tworząc nimi jakąś dziwną falę – Dobranoc – zaakcentowałam każdą sylabę.
— Chciałbym się ostatni raz nacieszyć moją Julią Fink, bo od jutra będę się użerał z Julią Star – mruknął, a ja zaczęłam powoli wymiękać. Zaczął się wiercić, a ja czułam, że zaraz czeka mnie kolejny atak łaskotek.
Poczułam te przyjemne iskierki na biodrach i już wiedziałam, że coś czaruje. Poruszyłam się niespokojnie i pisnęłam cicho, czując jak ciepło rozpływa się po moim ciele. Przyjemne uczucie, które towarzyszyło mi zawsze gdy czekałam na niesamowitą niespodziankę stworzoną z niczego, otulało mnie i w tamtej chwili. Byłam podekscytowana i zniecierpliwiona, więc gdy tylko ciepło uleciało odwróciłam się do niego przodem, by zobaczyć co tym razem dla mnie ma. Miał zaciśniętą pięść i uśmiechał się do mnie tajemniczo. Dotknęłam jej, a ona automatycznie się rozluźniła. W środku czekało na mnie kamienne serduszko.
— Spełni jedno twoje życzenie, kiedy tylko zechcesz – szepnął zadowolony z siebie – To cząstka mnie, dla ciebie... – właśnie wtedy zdałam sobie sprawę, że odbierając mu magię odbieram mu kawałek jego duszy. Smutek zalał moje oczy i opanował ciało.
— Nie chce ci tego zabierać – oznajmiłam spuszczając wzrok.
— Sam podjąłem tę decyzję – szepnął i delikatnie pociągnął mnie za podbródek, bym na niego spojrzała.
— Jesteś tego pewny ? – zadałam pytanie, które od dawna mnie dręczyło i wypalało od wewnątrz. Bałam się prawdy, a ona miała zaraz na mnie spłynąć i otrzeźwić mnie niczym lodowaty deszcz.
Przymknął powieki i wypuścił głośno powietrze z ust z nieprzyjemnym dla uszu świstem. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że on się waha, że nie jest pewien, że to poważne, ale nie mówił mi o wątpliwościach, żeby mnie nie martwić. Odwróciłam się, bo nie chciałam, by widział to, jak jego brak odpowiedzi mnie zabolał. Po policzku poleciały mi pojedyncze łzy.
— Julia, to nie tak …. – Zaczął, ale ja nie chciałam tego słyszeć.
— Zastanów się nad tym. Jeżeli będziesz pewny, zobaczymy się przy ołtarzu, ale jak się rozmyślisz nie przychodź, będę wiedziała, co to oznacza – powiedziałam przez łzy, które leciały ciurkiem po moich policzkach. Nie chciałam szlochać i wzbudzać w nim poczucia winy.
— Kocham cię – wyszeptał mi do ucha, po czym zniknął. Rozpłynął się w powietrzu, zostawiając mnie zupełnie samą z morderczymi myślami.
Czułam jakby miał nie wrócić, już nigdy. Ogarnął mnie niepokój. Otarłam łzy i próbowałam zasnąć, szło mi to dość marnie. Z oczu leciały mi kolejne przezroczyste krople, których nie mogłam zatrzymać. Serce mi pękało na małe kawałeczki. Przestałam walczyć z brakiem. Ubrałam purpurowy szlafrok, który pachniał nim i powędrowałam do łazienki. Postanowiłam się powoli przygotowywać do tego wielkiego dnia, z którego jeszcze godzinę temu cieszyłam się jak małe dziecko.
Napuściłam wody do trójkątnej wanny i włączyłam bąbelki tak dla rozluźnienia. Wlałam olejek waniliowy. Zapach rozniósł się po pomieszczeniu i pieścił moje nozdrza. Odprężyłam się, szkoda, że tylko na chwilę.

— Mówiłam ci wczoraj, że masz się wyspać! – Krzyknęła moja przyjaciółka przemywając mi twarz wacikiem nasączonym jakimś pachnącym płynem. Nie mogłam pokazać blondynce, że coś jest nie tak. Uśmiechnęłam się blado.
— Nie mogłam spać w nocy, stres… sama rozumiesz – wymyśliłam na poczekaniu. Przymknęłam powieki i oddałam się w jej ręce. Ten dzień ma być wyjątkowy, o ile pan młody się pojawi….

~*~

Chodziłem po mieście bez celu. Pomimo tego, że doskonale wiedziałem, co czuję do Julii, wahałem się. Największą moją obawą była myśl, że nie poradzę sobie bez magii. Zawsze to ona wyciągała mnie z kłopotów i ułatwiała życie.
Usiadłem na małej ławce w parku i wyciągnąłem różdżkę, która była moją towarzyszką od kilku lat. Nie rozstawałem się z nią nigdy, a teraz przyszło mi wybierać. Jeździłem opuszkiem palca po jej srebrnej, gładkiej powierzchni i wspominałem każdą chwilę z nią. Jak pomagała mi na randkach, jak dawała najpiękniejsze prezenty mojej ukochanej...Ale czy jest ważniejsza? Czy da mi takie szczęście jak moja narzeczona?
Nie dochodziły do mnie żadne dźwięki z zewnątrz. Jedyne, co zauważyłem to, to, że na dworze robiło się jasno, a słońce wschodziło powoli. To dziś mam zostać najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi, to dziś wedle prawa Julia ma zostać moją żoną, ma przyjąć moje nazwisko.
Schowałem twarz w dłoniach. Czas leciał szybko, a ja nadal tkwiłem w tym samym miejscu. Jakby świat w około przestał istnieć.
— Boże, Harry! W końcu cię znalazłem! – Usłyszałem jakiś krzyk z oddali, który gwałtownie wyrwał mnie z zamyślenia. Podniosłem głowę i ujrzałem mojego brata, wyglądał na zaniepokojonego – Jak zauważyliśmy, że ciągle w dłoni trzymasz tego samego drinka i nic nie mówisz, wiedzieliśmy, że to nie ty – powiedział i usiadł obok mnie na owej ławce – Byłeś u niej? – Zapytał, nie odpowiedziałem – Spokojnie mama nic nie wie – dodał, a ja się nieco uspokoiłem, dałaby mi po palić.
— Tak byłem u niej – odpowiedziałem krótko. Nie miałem ochoty na bzdurne pogawędki o rzeczach oczywistych. Zwilżyłem wargi i zacisnąłem je w wąską linię. Byłem rozdarty.
— Stresujesz się? – bardziej stwierdził niż zapytał i zaśmiał się cicho – Jako świeży i młody małżonek mogę szczerze stwierdzić, że nie ma czym – dodał.

Jakieś dwa miesiące temu Louis żenił się. Ślub był piękny i bardzo uroczysty. On nie miał tego problemu, co ja, nikt mu nie kazał się zrzekać magii. Oliwia jest czarodziejką, pochodzącą z dobrego domu. Miła, wysoka blondynka o niebieskich oczach, nieco przypominająca moją wybrankę. Bardzo się kochali, dlatego po dwóch latach znajomości zdecydowali się porać.

— Ale stary uwierz mi, jak będziesz stał przy ołtarzu, usłyszysz „Marsz Mendelsona”, a w drzwiach zobaczysz swoją ukochaną, w pięknej białej sukni do ziemi, uśmiechnięta i taką piękną… - rozmarzył się, a ja nie mogłem wytrzymać i zaśmiałem się cicho – Jak tylko złapiesz jej dłoń i ściśniesz delikatnie, wszelkie zdenerwowanie znika – zakończył swoją wypowiedź. Dużo zrozumiałem. Wyobraziłem sobie moją ukochaną i mnie….
— To nie to, Lou to nie to – powiedziałam po dłuższej chwili ciszy. Był zaskoczony – Kocham Julię, najbardziej na świecie nie stresuje się niczym – dodałem. Spuściłem głowę i nie patrząc na bruneta zacząłem powoli i wyraźnie mówić – Boję się, że jak stracę magię to sobie nie poradzę.
— Czyli to o to chodzi… - zamyślił się – Wydawało mi się, że nie masz wątpliwości – powiedział zaniepokojony – Nie możesz jej zostawić, nie teraz, nie dziś, kiedy ona na ciebie czeka – dodał z lekkim zdenerwowaniem. Miał rację. Poprawiłem włosy i podniosłem się z ławki.
— Idziemy, muszę się przygotować – oznajmiłem z uśmiechem, a mój towarzysz uśmiechnął się szeroko. To będzie najpiękniejszy dzień w moim życiu!

~*~

— Julia zbieraj się zaraz przyjadą twoi rodzice! – Usłyszałam krzyk z dołu.
Stanęłam przed wielkim lustrem i jeszcze raz spojrzałam na swoje odbicie. Obcisły biały gorset do bioder, pod biustem przepasany błękitną wstążką, z której z prawego boku była spleciona kokardka. Dół sukni był zrobiony z kilku warstw miękkiego tiulu. Moje ciemne włosy były podkręcone i spięte w koka, z którego wystawało kilka pasem. W niego był wpięty srebrny grzebień wysadzany błękitnymi kamieniami szlachetnymi, które w świetle słońca błyszczały się niczym morskie fale skąpane promieniami. Długi welon ciągnął się za mną z każdym krokiem.
Twarz miałam pokrytą dużą ilością pudru, który zakrywał wszelkie niedoskonałości. Rzęsy podkreślały moje oko swoją niespotykaną długością.
Wyglądałam jak nie ja. Muszę nieskromnie przyznać, że byłam piękna.
— Córeczko! – Krzyknął ktoś za moimi plecami. Odwróciłam się i ujrzałam moich rodziców. Mama miała na sobie czerwoną sukienkę na grubych ramiączkach, przed kolano, a tata zwykły czarny garnitur i dopasowaną do mamy kolorem, koszulę. Próbowałam do nich podejść, ale utrudniało mi to ubranie. Zaśmiałam się.
Robiłam dobrą minę do złej gry. Bałam się, że jednak nie przyjedzie, że mnie zostawi, ale uśmiechałam się i udawałam, że ten dzień jest najlepszy w moim dotychczasowym życiu. Z pomocą Alice zeszłam po schodach i przeszłam przez drzwi wejściowe. Na zewnątrz przy samochodzie czekał na mnie mój brat – Sam. Od razu do mnie podbiegł i przytulił mocno, tak jak kiedyś.
— Myślałam, że nie przyjedziesz – wyszeptałam mu do ucha.
— Nie przegapiłbym takiego dnia…. – Odpowiedział.

Drzwi białej limuzyny się otworzyły, a przed nami stało kolejne zadanie – wepchnięcie mnie do środka. Każdy ruch w tej sukni sprawiał mi trudność, ale jak ją zobaczyłam nie mogłam się oprzeć. Jak nakazuje tradycja, Max nie miał pojęcia o tym jak wyglądam.
Siedziałam wygodnie na fotelu, obitym kremową skórą i wsłuchiwałam się w muzykę, która dochodziła z głośników. Poczułam, że ktoś poprawia mi fryzurę, ale nie interesowało mnie to. Z nerwów trzęsły mi się ręce. Próbowałam się opanować.
Dojechaliśmy, a moje serce nie mogło się uspokoić. Z jednej strony chciałam wysiąść i przekonać się, co tak naprawdę czuje do mnie najważniejsza osoba w moim życiu, a z drugiej bałam się. Przełknęłam głośno ślinę i spojrzałam na moją przyjaciółkę. Była zajęta rozmową z moim bratem, nawet nie spostrzegli, że jesteśmy na miejscu. Zauważyłam szklankę, a w niej wodę. Nie zastanawiając się wypiłam zawartość na raz. Drzwi się otworzyły, a w nich ukazała się uśmiechnięta twarz mojego taty.
— Gotowa? – Zapytał. Przez chwilę zastanawiałam się nad odpowiedzią, ale nie mogłam mu pokazać, że mam wątpliwości, co do wyjścia z samochodu. Kiwnęłam niepewnie głową i złapałam jego dłoń, którą wcześniej wyciągną.
Z pomocą bliskich wygramoliłam się z limuzyny i nawet tak bardzo się nie rozczochrałam. Uśmiechałam się sztucznie do zgromadzonych. Mój ojciec przeprowadził mnie bezpiecznie przez schody aż do drzwi. Zatrzymaliśmy się. Wzięłam głęboki wdech. Mój towarzysz nacisnął na klamkę i z uśmiechem popchnął wielkie, ale za razem piękne, drewniane wrota. Zaskrzypiały cicho. Niepewnie zajrzałam do środka.

Cały kościół pełen ludzi.
Uderzenie serca.
Pełno białych róż, moich ulubionych.
Uderzenie serca.
Ksiądz stojący na środku przed ołtarzem.
Kolejne uderzenie serca.
Świadkowie – Alice i Louis.
Uderzenie serca.
Nasze uśmiechnięte matki.
Uderzenie serca.
Brak pana młodego.
Zatrzymanie akcji serca.

Mrugnęłam. Raz, drugi i nic, nadal go nie było. Pierwsza łza spłynęła po moim policzku, a za nią następna. Zauważyłam, że Lou idzie w naszą stronę. Nie chciałam tego słychać, nie chciałam słuchać usprawiedliwień. Złapałam moją suknie po dwóch stronach i uniosłam ją lekko do góry. Odwróciłam się na pięcie i wybiegłam z pomieszczenia. Słyszałam krzyki, wołania, prośby. Ignorowałam je.
Łzy skutecznie ograniczały moją widoczność. Nic się już nie liczyło. Zostawił mnie w dniu ślubu. Na co ja liczyłam? Że porzuci dla mnie swoje dotychczasowe życie? Idiotka!
Poczułam uderzenie. Uniosłam się do góry i zaraz opadłam z hukiem na asfalt. Głowa mi pękała, a powieki stawały się coraz cięższe. Nagle zobaczyłam nad sobą znajome mi brązowe loczki. Wyciągnęłam w ich stronę rękę i złapałam jednego.
— Kocham cię – wyszeptałam i zapadłam w sen, wieczny sen.

~*~

— Julia błagam nie zostawiaj mnie! Proszę cię, nie poddawaj się! – Krzyczałem, ale jej bezwładne ciało nie dawało oznak życia.
Płakałem jak małe dziecko. Nie mogłem znieść myśli, że już jej nie ma, że odeszła i to przeze mnie. Gdybym się nie wahał, właśnie przysięgalibyśmy sobie miłość do końca życia.
Nigdy nie zobaczę już jej błękitnych oczu, nie poczuję jej warg błądzących po moim policzku w poszukiwaniu ust, nie usłyszę już jej melodyjnego śmiechu….
— Dlaczego ona?! – Krzyknąłem podnosząc głowę w górę. Z nieba spadały krople wody. Niebo rozpaczało ze mną.
Jej biała sukienka, była już przemoczona, a ciało z każdą minutą coraz bardziej bledło. Głowa Julii leżała w kałuży czerwonej krwi. Biel welonu zmieniła odcień. Nie wytrzymałem położyłem się na jej brzuchu i zanosiłem się płaczem, dławiłem łzami.
Odeszła, moja Julia odeszła. Mogłem teraz zrobić to, co Romeo, ale czy to miało jakikolwiek sens? Ktoś klęknął koło mnie.
— Wiem, że nie powinnam ci tego mówić, ale jeszcze nie jest za późno – powiedziała moja mama. Spojrzałem na nią zdziwiony – Masz kilka minut – dodała. Podniosłem się i wpatrywałem w nią natarczywie, czekając aż coś powie – Zamknij oczy i połóż splecione ręce w miejscu gdzie znajduje się serce – zakomenderowała. Wykonałem polecenie – Teraz zgromadź w sobie całą miłość do niej. Przypomnij sobie wszystkie miłe wspomnienia i połącz je z mocą, którą masz w sobie – dodała, a mnie zatkało. Jak niby miałem to zrobić? To pomoże?
— Przecież to nic nie da. Nie znasz jakiegoś zaklęcia? – Zapytałem otwierając oczy. Była poważna i zdeterminowana.
— Miłość to największa moc, jaką posiadamy, tylko ona może nam pomóc – odpowiedziała.
Powróciłem do poprzedniej czynności i skupiłem się tylko na niej.

Pierwsze przypadkowe spotkanie.
Pierwsze zatopienie się w swoich oczach
Pierwszy uśmiech.
Pierwsza randka.
Pierwszy taniec.
Pierwszy pocałunek, przepełniony magią miłości, która nas wypełniała.
Wyznanie miłości.
Pierwsza gra w otwarte karty, wyznania z przeszłości.
Nasz pierwszy raz i każdy kolejny.
Ostatnia wspólna noc….

Wszystko we mnie rosło, czułem się silny. Rzuciłem wszystkimi wspomnieniami w jej małe, kruche ciałko. Unieśliśmy się do góry. Pod nami była złota, błyszcząca powłoka, która trzymała nas nad ziemią. To działa!

Pożądanie w jej oczach.
Słodkie przegryzanie wargi.
Szczęście, jakie nas ogarniało przy oglądaniu wspólnych zdjęć.
Jej melodyjny śmiech.
Śpiew pod prysznicem.
Każda gonitwa.
Najkrótsze muśnięcie warg.
Łaskotki.
Zadziorny uśmiech….

Powoli byliśmy coraz wyżej. Z każdą minutą uderzałem w jej ciało coraz większą liczbą miłych wspomnień. Miłość mnie rozsadzała. Nie pomyślałbym, że magia kiedyś pomoże mi to tego stopnia. Wziąłem głęboki wdech….

Błękitne oczy!

Najmocniejsze uderzenie, najpiękniejsze wspomnienie…..
Zaczęliśmy wirować, nie otwierałem oczu, czułem to. Pękło jak bańka mydlana, a my razem z nią…..

— Jesteś tego pewny ? - Usłyszałem pytanie. To ten głos. Gwałtownie podniosłem powieki i zobaczyłem JĄ. Była tak blisko mnie, a w jej oczach błąkał się smutek. Błękitne tęczówki, które kochałem z całego serca, przepełnione były rozpaczą. Słyszałem już kiedyś to pytanie. Rozglądnąłem się po pomieszczeniu. Przecież to pokój Juli! Cofnęliśmy się w czasie... Ona żyje, tamtego dnia nie było, a ja dostałem drugą szansę.
Patrzyła na mnie wyczekująco, a ja zdezorientowany wpatrywałem się w jej błękitne tęczówki. Wiedziałem, że tym razem nie mogę tego zniszczyć, nie po pełnię tego błędu po raz drugi.
— Kochanie jesteś najważniejszą osobą w moim życiu. Jedyna magia, która daje mi szczęście to miłość, miłość do ciebie – odpowiedziałem i musnąłem jej wargi. Pogłębiła pocałunek.
— Kocham cię Harry, na wieki i jeden dzień dłużej……- wyszeptała.


0 komentarze: